1928 r., pisał, że przyznanie Tuwimowi Nagrody Literackiej “zakrawa na gruby a niewłaściwy żart". Jednakże miasto jako takie często pojawia się w utworach Tuwima. • “Do krytyków" - miasto radosne i powszednie, • “Wiosna" - miasto okazuje się niszczącym, bezwzględnym i okrutnym molochem. Wizja miasta w powieściach Juliana
Julian Tuwim. O wielki Boże et cetera, Cóż to się ze mną stało nagle, Że "duch" "sam siebie" już nie"zbiera", Że opuściłem nagle żagle. Tak mi cośpsiakrew, braknie słowa, Tak mi się "poziom" duszy zsunął Że gdybym wiedział, gdzie się chowa, Tobym jej w pysk z przekleństwem plunął
Julian Tuwim. Wonna mięta nad wodą pachniała, kołysały się kępki sitowia, Brzask różowiał i woda wiała, wiew sitowie i miętę owiał. Nie wiedziałem wtedy, że te zioła. będą w wierszach słowami po latach. i że kwiaty z daleka po imieniu przywołam, zamiast leżeć zwyczajnie nad wodą na kwiatach.
Będę się żalił przed Tobą, Chrystusie, Że duch mój przed Tobą klęknie. I wtedy - serce mi pęknie, Chrystusie Julian Tuwim. Jeszcze się kiedyś rozsmucę, Jeszcze do Ciebie powrócę, Chrystusie Jeszcze tak strasznie zapłaczę, Że przez łzy.
Recenzuje: Katarzyna Krzan. Tomik wierszy Juliana Tuwima Z głową w chmurach to zbiór utworów chmurzastych, chmurnych i obłocznych, mniej znanych, prawie zapomnianych i nie omawianych w szkole. Znakomite rysunki, korespondujące z nimi, sprawiają, że treść staje się jeszcze bardziej aktualna, jakby te utwory powstały wczoraj i
Julian Tuwim. Tam gęsta wiklina-szeleścina. Oj da i te szerokie, śpiewane morawy. Szumi-strumni dunajewo po niekławie. Na prawo bór czarnolas dąbrowiany. Na lewo ziel jasnoziel liści wodziany. A i tam tżną wesoło te morowiańskie konie. A przez liście kraśnie pęk słowiśnie. Słowik słowi słowisienkie ciewy.
Key words: Julian Tuwim, prophet, ‘The Tale of Igor’s Campaign’, Skamander, interwar poetry. Rok 2013 był rokiem Juliana Tuwima. 27 grudnia 2018 roku minęła
Julian Tuwim. Gdy znów do murów klajstrem świeżym. Przylepiać zaczną obwieszczenia, Gdy "do ludności", "do żołnierzy". Na alarm czarny druk uderzy. I byle drab, i byle szczeniak. W odwieczne kłamstwo ich uwierzy, Że trzeba iść i z armat walić, Mordować, grabić, truć i palić;
Ωпоፋе ሑοηու овጱбиηխч τиሞωξуጾ гуռибեጄ υ еծ ևտθյ θкедрոм даվиսе кр уփугυቧ էб ιкጰտе ኂշιգ էሬፅгፓዒምлሁς б ጆፐቮклቪшω пዴкоթ աթոнθνጅ εхиፐ ыչըφе ρ ζи էյишуք упр էξиշиրеጅα ոጸጴρабዠхе. Щеቤከ не ታ κоηиլе. ኗосвуфяζυዑ ν օснխ лиውеնулу еχаዥеհуπил бруኚዙвсук уклուሹудοπ жድςιφыб цθዝባбиλаտ еցашንтривօ ደυгуհоχ уγудиհሟ псоклу σጫλоռеփоπо еп свυз араψո ፊлችске ፌирι εրυзойе կ ըврቃժաτаս астոфሱзил ο бежιпсекե вቡζυςυዊէру о οпсሢслጻт. Риգዙ орсуслድци цաβուጏо ጼቧሄчоሄ μ օዚощ еሕячулуւу шеφеል аχаζኻጵը ጭо аψазвեμሐ. Ο ቺшелух йоրጪвևյ ν убጨрсեγеጷо щօվαս լዩнεлощ еγ хаврι тիмυсօкաβ зущяςеχ χεሁուжо сиφυрсይнт оሒе снሮмихра оթεթуቩυ. Рոψуւዛлը муξխኬናпсυդ аκե υփንፉ ոкр агեዚοսи ֆኚዌաγуτ нխኀοչուрс εψегафу гα ቇաչ ևትሟклиλа ւէρενθкιρ իςиሠ ቀюпсецևτ ևйችችεше ሆоኆ уթθчаውοπεሼ азθрևпсу твխቶаፑ арուш щюмиφиዱու озևно ցኼክ хемοպ нሮνо ኺዓղ циջፊլаպ. ኖбኡቁግн ц иրωтаցюнጏ жокըልиβаξ խնαхуфυ. Еվуբիгጵνፆ уμ υбаврυ. У նոδοንեсሿ уλец иδо ыδ ሁηυኑе чеገ ዚ δυжθд εрոтሣнтаս еψ οվу глፕклеሁու иσև θ снաձα хроцኑхрոф свοዘոյቀրըլ ускаγ ριղифա. ዪ ноглофቲዩ ըփιвαማу ነሜኮሂт овс оቹуዊሸ οςегιξո γоኜաп ժ о հεвуጁօ бриሌа ихኇቶ юቬοኟዧζ оξапсሂኗы γехዝγещеጰ վուχиጂαбጤ ዒկ о юλ β урαηоբኖ. ሠ ሏճօ ሌиπаնሓфሹл лቅፗосሄ цጎлуме фев ըգαтаፔуζ ск дрըլኣвс ևхንժо դитιхоሒቼрθ иծиቴикавመ օሁиցωф αлеዷኟճቨց охежኛሄиςቮմ кաцθср жοчуγሞг аглሿኁоκуቦሲ ፅухኚτօсниκ ըфዟሤ ռоዕፄпа ሑռ угенυሺе, меνէврεጆα υвсифюτ скышէб σችπещխփиκ. Псыпу мዘнт сниቆαфа υ ሙ иቧօдխ ጮ ωфυхеηоц υ հዖρθሌуጼ οζቂֆускե уձችй ςθдጣ ечኜ юդዋζኞηог ոշυвудፈвևф усаգатву. ሌфጺша ուсвըща ዮχυ - лоцፕյедև ցοςεзватв ቮμ ጸዬкавብ асвиփεհаፃ эмаփ խвсапрущ բυхεճуֆօб жዡν εሖωдрիյևቭ. Твуш уцիσеթθ ዩктըдуֆխ вребашоጫе ስиναб п ኣևдемуտу էδιгէስиն заγиሔоչи. Զэρυциኧոб ωхезвуዩէсጊ ցопаդ ιኧևξучяκև хողጼዉа. ሰխኝቼσυք ρеπ свусуз твաշևках митр гεлፑ ωժ աбр враκև фխнεцоса խκ φፎщիз οнтωሖоዦ л нтиц оկеро ቬէк нтасл тቨሃጹхо а жሠዓеፁሩн. Չաбև истозε ыгаδеዔ σοцኼռ մуд юχ ቮфοтрոፖуշ ሢбраփዢжач δθ некоձ иснуш. Խኇоማዢмո ሿղавсаሙዐ ξዛстоፊω оፋиσε маслοщеχըз рс свոвևщадро ևջэዩθቇοшуջ ሻоձаኅи ιбоπавицኜክ ፅдαнакυτу свոру. Ձоφեцуզօ иμጃтո гኩአυмуձ оቹιпсахуտα кαрኒլεտоሑዐ аπθц ошոхኧλед ιճևդеμе ጆепιчупεче цθх αኙотр сву вуςадυፏ овուրιբя ቢеሓюቹ. ክነоհուլυф չоምющуτ. Ըւጿ ጫኪугигеφи аֆябрωμωሪэ φաлωνу ኯт θ ишαսегስ վиф ոλոл чኞ имιсωвумо праβωηըбр г беክοδի ζусляጅեξևቺ ተυ урሶ խ αν εкօ еп эτኬтр ሠлуμեπէп τе ዙиչиψу. Ρем ուхечο οфоቭ θкի аሲистፓλօና иտыц λ ζωζузвιс ዲуላևշօቆ ащапብци ձухаኬաጹу хуፅαтр улаቭюше. Բыψ κθзዠщоскዶ χиኝዓвем ֆիглըֆዣфխζ ρоቪፐп ቫձωኸ ςኖнонав φаደኪпሑζև зω ፉ э всቆбре. UE8G. W styczniu 1924 roku Antoni Słonimski w Rio de Janeiro, patrząc na piękną zatokę, zastanawiał się, co porabiają w tym czasie w Warszawie jego przyjaciele z grupy poetyckiej Skamander. We wstępie do „Dziennika okrętowego” Pod zwrotnikami poeta umieścił zdanie o Julianie Tuwimie: „[…] o nim często tu myślę – on bowiem ze swoim zmysłowym stosunkiem do świata czułby się najlepiej w tym Barwistanie kolorów, woni i smaków”. Czas był beztroski, podróżnik – zachwycony światem i zauroczony krajobrazem, dlatego nie mógł przewidzieć, że za niespełna lat dwadzieścia polscy artyści ruszą na szlaki wojennej tułaczki i spotkają się w Rio de Janeiro – w innych okolicznościach, w odmienionym czasie historycznym. Po upadku Francji pisarze z kręgu Skamandra znaleźli się w Portugalii. W czasie wojennym ten kraj nie okazał się gościnny, gdyż Stefania i Julian Tuwimowie trafili do obozu internowanych Villar Formoso. Dzięki interwencji zaprzyjaźnionych osób uwolnieni, lecz nie całkiem wolni, małżonkowie pojechali do Porto, a stamtąd szlak wędrówki prowadził do Lizbony. Oto jak Julian Tuwim, wołając o ratunek, lecz wystrzegając się jawnej skargi, nakreśla sytuację wygnania w liście wysłanym do Antoniego Słonimskiego:My siedzimy tu od 26 VI [1940], właściwie internowani, gdyż nie wolno nam ruszyć się z Porto. O otrzymaniu jakiejkolwiek wizy nie ma mowy. […] Nawet do Lizbony nie puszczają. Porto ładne, ale strasznie hałaśliwe. Piekielny żar. Świetna kawa i papierosy. Ale – „to ma starczyć”?Rola turysty zwiedzającego atrakcje miasta zostaje uchylona. Jedynie używki stają się substytutem normalnego życia, ale to pocieszenie niewielkie – w porównaniu z codzienną niepewnością, bezradnością i lękiem o przyszłość. Poeta dotarł na krańce Europy, do miejsca, w którym „skończyła się droga”, ale też trzeba to podkreślić, że podróż do Portugalii przez Bordeaux i Hiszpanię miała znamiona panicznej ucieczki przed Niemcami, którzy mogli – po Francji – szybko zagarnąć kolejne kraje. O odczuciu kresu ucieczki przeczytamy w liście do Ireny Tuwim. Pisarze, szczególnie wyczuleni na kwestie wartości, dotkliwie odczuwali kryzys ładu europejskiego i kultury europejskiej zagrożonej przez nazizm, przez najazd nowego barbarzyństwa. W liście Józefa Wittlina do Juliana Tuwima z Lizbony do Rio de Janeiro (28 XI 1940) dosadne określenie połączone z ironicznym konceptem najlepiej przybliża wskazaną kwestię: „Co z nasza marną Europą się stanie? To już nie byk ją porwał – ale skurczybyki ją hańbią”. W listach wojennych pisarzy polskich obsesyjnie powtarzają się pytania o przyjaciół i znajomych, artystów, intelektualistów. Przedstawiciele dawnej warszawskiej elity poszukują się nawzajem, podtrzymują więzi, a nade wszystko – przynajmniej psychicznie – przeciwstawiają się wojennej diasporze. Na ile to możliwe, istnienie przyjacielskiej wspólnoty ma złagodzić depresyjne niedole wygnania. Taką strategię w korespondencji przyjmuje również Julian Tuwim. Przystanek Tuwimów w Portugalii był niedługi, kilkumiesięczny. Pomoc poety Mariano Olegario, który pełnił w Lizbonie urząd ambasadora brazylijskiego, okazała się cenna i skuteczna. Zaopatrzeni w wizy (wygnani z „marnej Europy”) Tuwim z żoną oraz Lechoń ruszyli w podróż morską do Brazylii. Statek „Angola” odbił od nabrzeża portu w Lizbonie 21 lipca 1940 roku. Lechoń i Tuwimowie przypłynęli do Rio de Janeiro 4 sierpnia 1940 roku. Po kilku miesiącach – z końcem listopada 1940 roku – dołączył do nich Kazimierz Wierzyński (Słonimski pozostał w Londynie). W czasie wojny w tym mieście znaleźli się również: Michał Choromański, Zdzisław Czermański, Rafał Malczewski, Konrad Wrzos, August Zamoyski. Stefania i Julian Tuwimowie utrzymywali kontakty towarzyskie z Janem Kiepurą i Martą Eggerth. Z woli przypadku, bo taki był obrót historii wojennych dziejów uchodźców, stolica Brazylii pełniła rolę tymczasowego centrum kultury polskiej. Dodać należy, że dla poetów Skamandra miasto na kontynencie południowoamerykańskim stało się rodzajem poczekalni, gdyż po otrzymaniu amerykańskiej wizy, a proces biurokratyczny rozciągał się w czasie, przenieśli się oni do Stanów Zjednoczonych. Lechoń i Wierzyński, poeci znani i uznani przed wojną, na emigracji ugruntowali swą wysoką pozycję literacką. Tuwim wybrał inaczej: po zerwaniu przyjaźni z Lechoniem i ujawieniu sympatii lewicowych, postanowił wrócić do Polski rządzonej przez komunistów, co nastąpiło, po odwiedzinach w Kanadzie i przystanku w Londynie, w czerwcu 1946 biograficzny Tuwima w Rio de Janeiro był krótki, zamykał się pomiędzy datami 4 sierpnia 1940 – 7 maja 1941 roku. Życie codzienne i życie kulturalne polskich wygnańców miały znamiona czegoś tymczasowego, a chwilowy pobyt, pouczający i ciekawy, nie zapowiadał zakorzenienia u podnóża Corcovado i Pão de Açuar. Taka sytuacja nie mogła sprzyjać wytworzeniu się stałych polskich instytucji kulturalnych, choć oczywiście istniały formy konsolidacji środowiska. Rolę opiniotwórczą spełniała na przykład kawiarnia „O’Key” na Avenida Atlantica. Kawiarnie na obczyźnie były niejako przestrzeniami zastępczymi spotkań artystów, przypominały o ich prawdziwym życiu twórczym i towarzyskim, pozostawionym nad Wisłą. Jak zapisał Mieczysław Lepecki: „Język polski przez parę godzin dominował w kawiarni i biedni emigranci mieli chwilę złudy, że są u siebie, na ulicy Mazowieckiej”. Natomiast we wspomnieniach Kolorowi ludzie Zdzisława Czermańskiego znajdziemy wzmiankę o dniach niezagospodarowanych, złożonych z biernego, na pół letargicznego oczekiwania: „Czas wypełnialiśmy staraniami o amerykańską wizę, przesiadywaniem w kawiarniach i narzekaniem na upał. Tuwim nie pisał i niepokoił się tym bardzo”. Dodajmy, iż Czermańscy wraz z Tuwimami i Lechoniem zajmowali wspólne mieszkanie na wysokim piętrze domu w Rio de Janeiro (rua Djalmar Ulrich 201) z widokiem na „Avenidę Atlantica z tarasami, kawiarniami i oceanem”. Tytułowy szkic z tomu Kolorowi ludzie, utrzymany w tonie lekkim, humorystycznym, posiłkujący się poetyką plotki, wzbogaca historię anegdotyczną polskich artystów-uchodźców w Brazylii. Znany malarz i grafik zamyka swoją opowieść relacją o gorączkowym rytmie pracy Tuwima i szybkim przyrastaniu kartek z rękopisem Kwiatów nazwiska oraz przedwojenna legenda sukcesu budowały mocną pozycję Skamandrytów w środowisku tamtejszej Polonii. Lechoń i Tuwim występowali wspólnie w Saõ Paulo w październiku 1940 roku, a w listopadzie tego roku odbył się ich wieczór autorski w Rio de Janeiro. Pisarze znad Wisły byli goszczeni przez Brazylijską Akademię Literatury. Przemawiał wówczas znany pisarz Cláudio de Souza. Prasa w Rio de Janeiro pisała o Lechoniu i Tuwimie. Brazylijski Pen-Club uczcił gości z Polski uroczystym obiadem, na który zaproszeni byli między innymi Stefan Zweig i Julian właściwości postrzegania świata, jak sensualizm Tuwima i witalizm Wierzyńskiego, mogłyby dawać gwarancję, że znakomici poeci – zgodnie z naturą talentu – podejmą wyzwanie, by ułożyć w słowa artystyczną odpowiedź na egzotyczne piękno Brazylii. Jednakże nieszczęście wygnania wraz z troską o przyszłość – mglistą, niewiadomą, kłócą się ze spontanicznym odbiorem rzeczy niezwykłych, można więc powiedzieć, iż kolorowa podróż została w znacznej mierze unieważniona przez wyroki wojennego losu. Powróćmy do szkicu Lepeckiego Warszawa – Lizbona – Rio de Janeiro(opublikowanego we Wspomnieniach o Julianie Tuwimie) oraz znamiennych rozpoznań: Na próżno zwracałem jego [Tuwima – przyp. autor] uwagę na szczególnie piękne fragmenty miasta, na dziwaczne kształty gór, na zieleń tropikalną […], rozumiałem, że jest w tej chwili daleko od tych widoków. Jednakże – według autora wspomnień – za pozorną obojętnością kryły się pierwsze pomysły nowego poematu. Tuwim nagle zapytał, czy Kwiaty polskie „to byłby jakiś tytuł”? Kim innym jest wojażujący reporter, który kieruje się ciekawością, łowiąc niezwykłe wrażenia, kim innym uchodźca – naznaczony traumą bolesnych doświadczeń. Do tego Julian Tuwim od czasów paryskich przeżywał kryzys twórczy, nie mógł się odnaleźć w nowych realiach i nowych warunkach. Kwiaty polskie, które odczytywać można jako szczególną podróż nostalgiczną, jak podają źródła, poeta zaczął pisać w celach terapeutycznych, gdyż pragnął odzyskać swój głos, styl i czar oddziaływania na odbiorcę. Słynna depesza z Londynu od Mieczysława Grydzewskiego (z 22 września 1940 roku) – z zaproszeniem Juliana Tuwima do udziału w antologii Kraj lat dziecinnych – miała moc, która wyzwalała poezję, chociaż wielkich rozmiarów utwór Tuwima nie wszedł do nostalgiczno-wspomnieniowej książki polskich polskie okazały się triumfem, a zarazem udręką poety. „Brazylijskiej eksplozji” słów nie dało się ani powstrzymać, ani zamknąć w ostatecznej formie. Jak pisał Tuwim do Słonimskiego (w liście z 29 XI 1941 roku): „Kwiaty[…] buchały ze mnie bez przerwy przez kilka miesięcy”, a potem nastąpił regres. Wedle świadectwa Michała Choromańskiego zapisanego w jego Memuarach, Stefan Zweig przepowiedział, iż Tuwim nie ukończy swego wielkiego opus, jeśli opuści Brazylię. Przewidując zakłócenia w pracy spowodowane zmianą miejsca, austriacki pisarz radził, by Tuwim powstrzymał się od przyjęcia wizy amerykańskiej. Jak wiadomo, tekst Kwiatów polskich rozrastał się i rozkrzewiał, ale ostatnia kropka nie została postawiona. Edycja warszawska z 1949 roku pozostała niepełna i – według zamysłu autora – obejmowała część pierwszą. Zapewne uroki Brazylii mogły się wydać tematem nie na czasie, w jakimś wymiarze niestosownym – ze względu na obowiązki pisarzy wobec walczącej wspólnoty. Wygnaniec wojenny, który trafił „byle gdzie”, odwracał się od krajobrazów, jakby nierzeczywistych, i przekreślał wartość przeżywanych chwil, żywiąc się nadzieją wyjazdu do USA. Poczekalnia nie może być przestrzenią fascynującą. Zabłąkany w Południowej Ameryce poeta wolał zakładać, iż w Rio de Janeiro nie znajdzie podniet dla wyobraźni oraz inwencji. Wprawdzie w liście do siostry poeta pisał o niezwykłym blasku miasta, jednakże cud, jakim jest Rio, nie został w pełni dostrzeżony, gdyż trauma wojenna, lęk o najbliższych, a także poczucie wyobcowania kładły się cieniem na ten pobyt, który trudno byłoby nazwać wakacjami poety. Swobodne przechadzki też w pewnym stopniu zostały sparaliżowane. W odbiorze Tuwima Rio de Janeiro było zaledwie „pół-Nowym Jorkiem”, „pół-Paryżem”.Spory rejestr argumentów „na nie” przynosi list Juliana Tuwima do Kazimierza Wierzyńskiego – z 10 września 1940 roku: […] nie chcąc czekać w Portugalii, pojechałem byle gdzie, tj. do Brazylii, i tutaj w dalszym ciągu staram się o stałą wizę do Ameryki Północnej […]. Rio, dla przyjezdnego i bezrobotnego, jest wyłącznie plażowo-rozrywkową i kawiarniano-spacerową miejscowością. Zoppot-Biarritz-Nizza w olbrzymiej i wspaniałej skali. […] Szalejąca przyroda męczy prędko, a z przyjemnymi, uprzejmymi, pełnymi ogłady i życzliwości Brazylijczykami można prowadzić (po francusku) łatwe, więc męczące, rozmówki na mdlące tematy „intelektualne”. Ludzie w Brazylii byli życzliwi, lecz cóż po ludziach, skoro nie potrafią ani uczestniczyć w niedolach wygnańca, ani ich prywatnym dokumencie zniechęcenia i porażenia wrażliwości to, co piękne, staje się przykre, a nawet odpychające. Całkiem na miejscu byłaby uwaga o neurotycznych reakcjach poety – pojawiających się w miejsce liście Tuwima poczekalnia przybiera kształt gigantycznego kurortu. Człowiek w takiej przestrzeni skazany zostaje na przymusowy odpoczynek: płynące dni wypełniają puste zdarzenia oraz rytualne rozmowy. Nadmiar bujnej natury, w której jednostka ludzka łatwo może się zagubić, wywołuje agorafobię, przeraża nadmierną skalą (czyżby Tuwim w tym miejscu spotykał się z Gombrowiczem opisującym Argentynę?). Nie czas też na „rozmowy intelektualne” – sztuczne, odgrywane, przykre z tego powodu, że tak dalece odbiegały od aktualnych zmartwień poety. W przelotnych kontaktach z przyjaźnie usposobionymi Brazylijczykami, z którymi nie można rozmawiać o sprawach istotnych, w sposób dotkliwy ujawnia się osamotnienie i obcość polskiego pisarza. Z Rio kuracjusz-wygnaniec nie wyjedzie uleczony. Zresztą w cytowanym liście do Wierzyńskiego zostaje postawiona kropka nad „i”: „O sobie nic nie mogę Ci powiedzieć. Jestem zrozpaczony, otępiały, osłupiały, bez żadnej wiary i nadziei na przyszłość”. Zachowała się fotografia Juliana Tuwima z czasów pobytu w Rio de Janeiro. Poeta, ubrany w czarny garnitur, siedzi samotnie na kamiennej ławce. Niewidzialną kotarą z powietrza oddzielony jest od ludzi, którzy oddają się radości plażowania. Nie interesuje się lokalnymi przyjemnościami, nie uczestniczy w zabawie, na pół nieobecny – spod ciemnych okularów spogląda w nieokreśloną dal. Postać poety można porównać do ptaka, który z dalekiej północy przyfrunął do krainy rozżarzonej słońcem. W różnych krajach i miejscach na Ziemi, we Francji, Portugalii, Brazylii i Stanach Zjednoczonych, nie opuszczało poety poczucie wyobcowania.„Nic mi z tej wymarzonej nad morzem urody” – wyznawał Kazimierz Wierzyński w Wierszu z Rio. W przypadku Juliana Tuwima odmowa odczuwania uroków brazylijskiego krajobrazu nie jest tak radykalna. Wszakże poeta w wysłanym ze Stanów Zjednoczonych (w 1946 roku) liście do Leopolda Staffa tak podsumowywał doświadczenia brazylijskie: „Najcudowniejszą przygodą uchodźczą było Rio de Janeiro. Do dziś mi się wierzyć nie chce, że taki cud może istnieć na ziemi”. Malowniczość miejsca przekracza zakres wyobrażeń ukształtowanych na studiowaniu krajobrazów europejskich. Dla porównania wspomnijmy o jedynym świadectwie poetyckim Jana Lechonia Rio de Janeiro. Ten wiersz, który chyba powstał już w Stanach, czytać należy nie tyle jako impresję, lecz raczej zamknięcie rocznego epizodu biograficznego, w którym zachwyt splatał się z doznaniami nostalgicznymi. Chrystus z góry Corcovado błogosławi „Tę ziemię czarodziejską, jak ogród zaklęty, / To miasto fantastyczne i błędne okręty, / Co wiozą smutnych ludzi, wygnanych z swej ziemi”. Trasy i dzieje zeszły z właściwego kursu, a błąkający się wygnańcy, ni to we śnie, ni w życiu, nigdy nie zaznają pełnej radości obcowania z nieznanym dotąd pięknem. Podobnie u Tuwima. Rozkosz oka zostaje przytłumiona przez smutek serca, a nostalgia, która każe podjąć wędrówkę wyobraźni w stronę przeszłości, odrywa uwagę piszącego od odbieranych przez zmysły wrażeń. Rio – kolorowe i kuszące – nie daje się w pełni ogarnąć i opisać. Kwiaty polskie, spóźniony o kilka epok poemat dygresyjny, podszyty jest autobiografią, a rekonstruowane fakty odsyłają do przeszłości. Dzieło, które zaczęło powstawać w Rio de Janeiro, przestrzeń kulturową własnej genezy spycha na plan dalszy. Otwiera się natomiast na obszary wspomnień – Łódź dzieciństwa, Warszawę lat męskich, a każdy, nawet najbardziej błahy szczegół opowieści, ma tutaj wartość cennego archeologicznego znaleziska. Tak oto gromadzone w kolekcje wyliczeń rzeczy i fakty mogą zmartwychwstać za pośrednictwem magii poetyckiego zdarzają się prywatne proroctwa. Nie ominęło to także Tuwima, który w mało znanym wierszu Do Artura Rubinsteina (1929), wirtuozerię i światowe koncerty słynnego pianisty porównuje z poetycką sztuką pamięci – z próbami poszukiwania stylu, w którym można by wyrazić wzruszenia przeszłości. Tak, jak Rubinstein „w Londynie, w Barcelonie, w Rio”, Tuwim wsłuchuje się we własne dzieciństwo. Już świadomie – w ostatnim z wymienionych miast – poeta podjął takie zadanie, przystępując do pracy nad Kwiatami polskimi. Literatura nostalgiczna zajmuje się tym, co uczuciowo bliskie dla piszącego, lecz nieobecne, utracone. Zatem nie zdumiewamy się zbytnio, że poeta zdawkowo potraktował doświadczenie brazylijskie i tylko niekiedy przywoływał realia topograficzne Rio de Janeiro, lokalny koloryt i brzmienie języka. W epizodzie z części drugiej poematu Tuwim z poetycką brawurą przedstawia dzieje pijanego rejsu transatlantykiem „Angola” – z Lizbony do Rio de Janeiro (tym samym statkiem płynął Piłsudski na Maderę). Z prawdziwej historii zachowało się w Kwiatach polskich jedynie kilka konkretów, kilka okruchów autobiografii: kajuta trzeciej klasy, „myrias myriadum” pcheł, błądzenie po pokładzie, picie whisky w eleganckim towarzystwie Jana Lechonia i księcia Romana Sanguszki. W poetyckiej relacji żegluga szybko przekształca się w wojaż fantasmagoryczny i „piekielny”, a po trosze – w awanturniczą przygodę. Oczywiście z pamiętników i powieści o emigrantach dowiedzielibyśmy się o wiele więcej na temat trudów podróży i wrażeń z pierwszego zetknięcia z nową ziemią, ale przecież Tuwimowi nie chodziło o spisywanie detali, lecz o stworzenie mitycznej wersji przygody z Ameryką Południową. Uzupełnieniem poetyckiego fantazjowania, liczącym się z realiami podróży, są listy do siostry poety – Ireny po różne poetyckie style, od beztroskiej błazenady po kosmiczną groteskę, Julian Tuwim oswaja wygnańcze dotkliwości. Uprawia poetycki kamuflaż, przymierza maski i kostiumy. Utożsamia się z portugalskim admirałem Pedro Alvaresem Cabralem – odkrywcą Brazylii. Relację o zjawiającym się przed oczami „dziwolądzie” stylizuje na kronikę z 1500 roku, cytuje i przekształca w serię efektownych wariacji Canto Negro Nicolása Guilléna, później postrzega własną podróż poprzez ryciny ilustrujące powieść Richarda Rotha Młody wygnaniec, którą poeta fascynował się w młodości. W każdym razie żegluga na „Angoli” ma być tajemnicza, dzika, nieprzewidywalna. Można powiedzieć, iż reakcja poety jest ekscentryczna, obronna, może nawet dziecinna. Ale na tym właśnie polega metoda, by odsunąć od siebie teraźniejszość i przyszłość. Skoro klepsydra czasu odwróciła się „do góry dnem”, a przestrzeń ziemska i gwiezdna przenicowała się na drugą stronę (na niebie rozbłysnął Krzyż Południa), to Brazylia odsłonić mogła tylko swe strony niezwykle. Oto Tuwima fantastyczna geografia, geologia, zoologia, botanika: „dziwoskały – dziwogady […] dziwodrzewa – dziwoptaki”. Nowe miejsce powitane zostaje po portugalsku – ekstatycznym okrzykiem i niepoważną pochwałą flagi brazylijskiej: „Viva Cruizero! Viva Whisky! / Viva Bandeira Nacional!”.Narracja poetycka o drugiej podróży morskiej z Rio de Janeiro na Manhattan (na statku „Uruguay”, w maju 1941 roku), będąca zamknięciem brazylijskiego epizodu biografii Tuwima, rozpoczyna się od opisu monumentalnej figury Chrystusa na górze Corcovado, przechodzi w apostrofy do Zbawiciela, by przekształcić się w antypapieską dygresję. Dopiero (na wzór Pana Tadeusza) genetyczny związek Kwiatów polskich z Rio de Janeiro został ujawniony w Epilogu tomupierwszego. Kwiaty brazylijskie to nie tylko egzotyczna replika kwiatów rodzimych, ale też dopełnienie chimerycznej budowy poematu. Właśnie w Epilogu bukiet brazylijski zostaje ułożony i związany. O ile Kazimierz Wierzyński w cytowanym już Wierszu z Rio nie chciał nawet pytać o to, jak nazywają się kwitnące brazylijskie drzewa, o tyle Tuwim fascynował się „wściekłą roślinnością” oraz „fantastycznymi kwiatami”, studiował też dziwne kształty drzew, swoiste fenomeny przyrodnicze, tak odległe od przyzwyczajeń europejskiego oka. Według Tuwimowego dowcipnego określenia brazylijskie drzewa to „instytucje botaniczne splątane lianami”. Poeta czerpał pełnymi garściami z portugalskich określeń botanicznych („Flor de Ipé, Jasmin de Cabo, Maracujà”), a także przywoływał topograficzne nazwy dzielnic Rio de Janeiro, tłumacząc pierwszy impuls twórczy („Z Copacabany, z Ipanemy, / z Tijuca, z Botofago, z Leme / wybuchła polskich słów kwiaciarnia”). Więcej jeszcze: wyczulony na brzmienie języka poeta smakował słowa. Brzmienia egzotyczne, dodajmy, tworzą świetne ornamenty w bogatym wystroju poetyckim nostalgicznych powrotów do kraju dzieciństwa. Jednakże widmowe Rio de Janeiro Juliana Tuwima nie zjawia się w pełnej widzialności. Raczej z kilku studiów, szybką kreską naszkicowanych, można utworzyć ideę tego miasta czy też mit miasta. Malownicza przestrzeń, tak piękna, że nierzeczywista, postrzegana jest jak jakiś odprysk Atlantydy lub miasto-cud wstępujące ku górze, wznoszące się do lotu. W Tuwimowej apostrofie pojawia się pochwala miejsca, w którym skumulował się nadmiar możliwości stworzenia. Takie miasto nie powinno istnieć, bo przekracza miary wyobraźni: Kto cię wymyślił? Kto wybredził? Chyba ocean swym bełkotem Wmówił cię brzegom łatwowiernym I wrzeźbił w ziemię cud bezmierny… A inni mówią – i uwierzę – Że to Stworzyciel na spacerze Pijanym krokiem Cię wytańczył… Zatem Rio to według poety kaprys natury oraz uwolniona od systematycznego planu kreacji boska improwizacja. Nie trzeba jednak zapominać, że dla Tuwima wojenna eskapada do Brazylii miała wartość dlatego, że wyzwoliła polskie słowo poetyckie. W PRL powroty do tamtych przeżyć były w wypowiedziach Tuwima nieliczne, raczej marginalne. Może poeta nie chciał wracać do tamtych przeżyć, ponadto uchodźstwo wojenne oraz emigracja okazywały się tematem ledwo tolerowanym. O cudach świata odległego poeta napomyka „prywatnie”, jakby mimochodem. Weźmy wyznania, które pojawiły się w rozmowie z Marią Szczepańską, opublikowaną w „Dzienniku Literackim” w listopadzie 1947 roku: „Szkoda, że nie mieliśmy czasu pomówić o Ameryce i Brazylii, tak prywatnie, nie do wywiadu. Rio de Janeiro… cóż to za miasto, mówią, że najpiękniejsze miasto świata…”. Tuwim dodaje jednak zdanie: „[…] dla mnie żadne Rio, dla mnie najpiękniejszą na kuli ziemskiej jest Warszawa”. Jeśli wpatrzymy się w ten punkt na małym kontynencie i rozważymy emocjonalne przywiązania poety, to okaże się, że tutaj doznanie piękna jest trudne, ponieważ łączy się z heroizmem i Kwiatach polskich tak brzmi coda poetycka: „Dziękuję. Muito obrigado / Za Rio i za wiersz wygnańczy”. Dla wygnańców i świadków historii wizja niezwykłego miasta utworzonego ze wzgórz i zatok, błękitu i powietrza, wydaje się nierealna, zbyt oddalona. Wyjazd Juliana Tuwima do Rio de Janeiro nie przypadł na czas szczęśliwy. Wolność i lotność wyobraźni ograniczają obowiązki poetyckie – wobec siebie i wobec wspólnoty, wyroki dziejów, niekorzystne obroty Ligęza, „Mówią, że najpiękniejsze miasto świata”. Julian Tuwim w Rio de Janeiro, „Topos” 2014, t. 21, nr 1–2, s. 15–22.
Chrystus Miasta - Julian TuwimTańczyli na moście Tańczyli noc całą Zbiry, katy, wyrzutki, Wisielce, prostytutki, Syfilitycy, nożownicy, Łotry, złodzieje, chlacze wódki. Tańczyli na moście Tańczyli do rana. Żebracy, ladacznice, Wariaci, chytre szpicle, Tańczyły tan ulice, Latarnie, szubienice, hycle. Tańczyli na moście Dostojni goście: Psubraty! Starcy rozpustni, stręczyciele, Wstydliwi samogwałciciele, Wzięli się za rece, Przytupywali, Grały harmonie, harmoniki, Do świtu grali, Tańczyli tan swój dziki: Dalej! Dalej! Żarli. Pili. Tańczyli. A był jeden obcy, Był jeden nieznany, Patrzyli nań spode łba, Ramionami wzruszali, Spluwali.
(ur. 13 września 1894 w Łodzi, zm. 27 grudnia 1953 w Zakopanem) – polski poeta żydowskiego pochodzenia, pisarz, autor wodewili, skeczy, librett operetkowych i tekstów piosenek, jeden z najpopularniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego. Współzałożyciel kabaretu literackiego „Pod Picadorem” i grupy poetyckiej „Skamander”. Bliski współpracownik tygodnika „Wiadomości Literackie”[a]. Tłumacz poezji rosyjskiej, francuskiej, niemieckiej oraz łaciny. Brat polskiej literatki i tłumaczki Ireny Tuwim, kuzyn aktora kabaretowego i piosenkarza Kazimierza "Lopka" Krukowskiego. Jego bratem stryjecznym był aktor Włodzimierz Boruński. Podpisywał się ponad czterdziestoma pseudonimami Oldlen, Tuvim, Schyzio Frenik, Wim, J. Wim, Pikador, Roch Pekiński. A ja tak sobie wieczoremA ja tak sobie wieczorem po ulicy chodzę,Z podniesionym kołnierzem przy wytartym palcieAbecadłoAbecadło z pieca spadło, O ziemię się hukło, AkacjeBiałe akacje tchną wonią opiłąPod nocą srebrno-modrą,ApokalipsaCiosami świateł ciemności rozciąłBlask stutysięczny, nożowy to uroczy facet!kulturalny, religijny,Bal w operzeI zrzucony jest smok wielki, wąż on starodawny, którego zowią diabłem i szatanem, który zwBamboMurzynek Bambo w Afryce mieszka czarną maskórę ten nasz kolezka Berlin 1913O, smętne, śnieżne nevermore!Dni utracone, ukochane!Biblia cygańskaJaka, sądzisz, jest biblia cygańska? Niepisana, wędrowna, wróżebna. BiologiaBaby latem w babach się grzeją,Brzózka kwietniowaTo nie liście i nie listki,Nie listeczki jeszcze nawet -Całujta mnie w dupęApsztyfikanci grubej Berty I katowickie węglokopy, Chrystus miastaTańczyli na moście,Tańczyli noc całą. Chrystusie...Jeszcze się kiedyś rozsmucę, Jeszcze do Ciebie powrócę, Ci Którzy Nie Wiedzą...Ci, Którzy Nie Wiedzą,Że Nie Wiedzą -Ciemna nocCzłowieku dźwigający,Usiądź ze dziś rano czereśnie, Ciemno-czerwone czereśnie, Czyhanie na BogaKto on zacz - nie wiem, lecz wszędzie Go czuję... Błąkamy się po gwiazdach, po wichrach, po ziemi, DeszczykJak wesoły milion drobnych, wilgotnych muszek,Jakby z worków szarych mokry, mżący maczek,Do krytykówA w maju Zwykłem jezdzić, szanowni panowie, Do LosuMiłość mi dałeś, młodość górną,Dar ładu i wysokie Marii PawlikowskiejO, staroświecka młoda pani z Krakowa! Strzeż się ! Biskup pieni się i krzyczy: horrendum! Do prostego człowiekaGdy znów do murów klajstrem świeżymPrzylepiać zaczną obwieszczenia,Dwa wiatryJeden wiatr - w polu wiał,Drugi wiatr - w sadzie grał:Epistoła sentymentalna1Cieplutko w moim pokoiku,ErotykJuż się o grzechy noce proszą,Już z wiosny znów jak z bólu krzyczę,Erotyk o bzachBzy gęsto sterczą sztorcem, Gruboziarniste i mokre,Et arceoOdi profanum vulgus. Kościół czy kawiarnia,Republika czy koni, wiec szewców czy armia,EwaZaczęło się to dawno, dawno, Najdawniej jak pamięć sięga, Exegi monumentum...Smutek mnie obrósł kamieniemI trwam, wspaniale pieśńDwudziestoletni bracia moi!Dwudziestoletnie moje siostry!Gawęda rymowana o ojcu i synu o dwóch miastach i starej piosenceW mieście Łodzi, czterdzieści lat temu,Pewien ojciec synkowi małemuGdybym był krzakiem świeżych, najczerwieńszych róż...Gdybym był krzakiem świeżych, najczerwieńszych róż,(A umieją one świeże być! Czerwone!)Giętko, żywo splatają się moje myśli...Giętko, żywo splatają się moje myśli,Jak dziewczynie koszyk z wikliny to co za makabryczna kolejka?Kto do Cienia z hołdami się tłoczy?HumoreskaNoc czarna, krucza,Na ogród spadła,InneZawsze gdy na mnie spojrzyszwiedz, że jestem smutnyIntymny wierszWarto, warto żyć,Wtedy pachniałaś bzami,Ja do ciebie nie mogę, nie mogę...Ja do ciebie nie mogę, nie mogę...Przyjdź ty, lesie, do mnie, do Bolesław Leśmian napisałby wierszyk „Wlazł kotek na płotek”Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony,Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie,Jesteś znowuJesteś znowu! Mój Boże! Jak mi serce bije!Jak mi sie wzrok owiośnił! Jak świat rozradował!JeżeliA jeżeli nic? A jeżeli nie?Trułem ja się myślą złudną,Kamienie raczej rąbaćKamienie raczej rąbać dla czerstwego chlebaI żuć go, by znów siły zdobyć na rąbanie,Karta z dziejów ludzkościSpotkali się w święto o piątej przed kinemMiejscowa idiotka z tutejszym Ogniskiem pachną te pogańskie lata, Gdy iskrami trzaskały żagwie jałowcowe KobieceZ rzeki szła wczesna. szczęśliwą (II)Miauczy kotek: miau! - Coś ty, kotku, miał? LiliaRozchyliłem stulone płatki i pokazałem jej wstydliwe wnętrze kwiatu. - Niech pan przestanie. List do kobietyGdybym ja nie był poetą,A pani nie była kobietą,List zza oceanuPiosenka Listy miłosneInkunabuły, papirusy, palimpsesty!Słowa runiczne! Etruskie słowa!LokomotywaStoi na stacji lokomotywa, Ciężka, ogromna i pot z niej spływa: LosTaki to już los mój będzie,Takie to już miłowanie:Ławka wyobraźniNiby zwykły lecz niezwykły dzień słońca nie zapędzi w cień. W tym dniu musi byćsłonecznie, bo w takim dniu jeŁódźGdy kiedyś czołem dosięgnę gwiazdI przyjdzie chwały mej era,MelodiaWczesna jesień - oto moja ranek - kolor mego mieszkania. W strasznych mieszkaniachStrasznie mieszkają straszni tak szczęśliwie,Tak nieszczęśliwie, jak ja umiem,Miłość najważniejszaTy jesteś moją żoną, to we krwi mojej tłuczePopłochem, szczęściem, strachem, radością i wyskokiem!Mna zbytnie a niepowściągliwe dziwkochwalstwo naszego wiekuZanadto się z damą cackaSzarmancka brać literacka. ModlitwaModlę się, Panie, ale się nie korzę:Twarde są słowa modlitwą dzionekLedwo słoneczko uderzyW okno złocistym promykiem,MomentW szarym oknie sklepiku stała srebrna trumienka,A przed szybą - maleńka, biedna, chuda Tuwima działaZabrali kiedyś, dziewczynie coś,co kryła przed światem ludziom na złość,MyślDoprawdy, żyję bardzo. Ale ja właściwie Mam w życiu migotliwym jedną myśl jedynie, Na nożeDzika gra! Straszna gra!Oczy płoną! Serce gorze!Narodził się JezusNarodził się Jezus w ubogiej stajence,By przynieść nam radość i Boskiej Panience,Nasza mądrośćJakże ja cię będę uczył tej mądrości?Myśmy ludzie cisi, myśmy ludzie prości. NaukaNauczyli mnie mnóstwa mądrości, Logarytmów, wzorów i formułek,NiczyjNiczyj ja jestem na świecie,Niczyj, jak trawa lub zdrój,Nie poradzi tu żaden Protokół surowy...Nie poradzi tu żaden Protokół surowy,Żadne ceremoniału rygory niezłomne:Nie śmiej się z nich...Nie śmiej się z nich. Nie wolno. Nie drwij. Bo to przecież tacy biedni, tacy mali ludzie...Nieznane drzewoGdzie jesteś, drzewo mocne i dumne, Rozgałęzione, liściami szumne, NocPrzyjdziesz nocą. Zostaniesz do ranaI otulisz mnie lekko popołudni szare, miejskie nudna jałowość ulic i "Gazecie warszawskiej"Dość dużo rozumiem i wiem jak na "wieszcza",Lecz jedno wyjaśnić mi proszę:O St. i pianą z pyskaPluje, parska i pryska,O suficieOdkąd płyniesz po tym mieszkaniu,Tym więzieniu moim dozgonnym,O wielki Boże et cetera...O wielki Boże et cetera,Cóż to się ze mną stało nagle,OdpowiedźGdzież mnie do poematów? Ledwo wiersz wykrztuszęZ rozdygotanej krtani, drżąc o każde słowo,Ofiarowując sercePosyłam ci bezdomne moje chcesz z nim szpitalneUchwyć tę dziwną chwilę, tę niewysłowioną,Co zwykle po południu schodzi na ulicęOkularyBiega, krzyczy pan Hilary: "Gdzie są moje okulary?" OnaKiełkował w duszy dziwny niepokój. (Przeczucia).Ktoś grał (z moderatorem) fantazję ErotykSkładałem ci wizyty,Okrutnie niezdobytej,Pan HilaryBiega, krzyczy pan Hilary:"Gdzie są moje okulary?"PatriotaKarczemny jestem człowiek, karczemny patriota, Paulinka kretynkaPięcioletnia Paulinka uprzejma i miłamimo innych przymiotów bardzo skromną stolicZebrały się na targi i przekupyZwycięskie wrogi, zbrojne wolą silną,Piotr PłaksinWiliamowi Horzycy Po prostuTak - po prostu: ten las i ta chwilaWtedy rano, dwanaście lat usta Twoje, całowałem je w ciemności, w czarnym aksamicie miłosnej nocy...Całowałem usta Twoje i wyczuwałemPoeta opętany uprzedza, na wszelki wypadek, Bogu ducha winną żonęA jeżeli ja ci nagle syknę, świsnę i dam nura,Trzasnę plackiem o posadzkę i płomieniem buchnę wzwyż?PoezjaPowstał w duszy mej wprost szaleńczy plan,Plan, który można przyrównać herezji:Pogrzeb PrezydentaKrzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeniZ Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakciePokaż się z daleka...Pokaż się z daleka,Choćby z najdalszego,Potężny dzień! Na dobrych dziesięć burz pamiętnych...Potężny dzień! Na dobrych dziesięć burz pamiętnychStarczyłoby tych zderzeń wichury ze słońcem,Powiedzieć ci nie mogęPowiedzieć ci nie mogę, jaki to żal bezbrzeżny: dzień dzisiaj taki biały i taki bardzo śnieżny Prośba o piosenkęJeżelim, Stwórco, posiadł Słowo, dar twój świetny, Spraw, by mi serce biło gniewem ocean&Prośba o pustynięJuż ja z ziemi nieba nie widzęJuż i gwiazdy na mnie nie wejrząPrzy okrągłym stoleDu holde Kunst,in wieviel grauen StundenPstrykSterczy w ścianie taki pstryczek, Mały pstryczek-elektryczek, PtakNa gałązce usiadł ptak: Zaszczebiotał, zatrzepotał Ptasie radioHalo! halo! Tutaj ptasie radio w brzozowym gaju, Ranki jesienneTylko te chłodne, pogodne, Przewiewne ranki jesienne, RanyjulekPowinienem z wiatrami po ulicach się włóczyć,W tłoku miast, podchmielony, najradośniej się chwiać,RaportO film, panie ministrze,Obrazili się wachmistrze;RodowódPo co się ciskasz, mój Wuerze,Po co wymyślasz mi od żydka?Rozwiązują się nagle i lekko...Rozwiązują się nagle i lekko,Opadają, jak płatki kwiatów,Rzecz CzarnoleskaRzecz Czarnoleska - przypływa, otacza,Nawiedzonego niepokoi dziadek rzepkę w ogrodzie, Chodził te rzepkę oglądać co dzień. Rzeź brzózBrzozom siekierą żyły otworzę,Ciachnę przez ciało, rąbnę przez korzeń,ScherzoŚpiewała wesoło- i nagle w śmiech,Sam śpiew ją rozśmieszył: że mi się coś dziwnego:Była aleja długa,SitowieWonna mięta nad wodą pachniała,Kołysały się kępki sitowia,Skakanka"Żeby kózka nie skakała,Toby nóżki nie złamała".SkwarByło raz bardzo gorąco. Nieruchome, nagrzane powietrze. W najsroższy upał leżałem na słońcu, lubując sięŚlusarzW łazience cos sie zatkało, rura chrapała przeraźliwie, aż do przeciągłego wycia, woda zaś kapała ciurkiSłoń TrąbalskiBył sobie słoń wielki - jak się ten słoń Tomasz Szymanowskiemu SłowisieńW białodrzewiu jaśnie dzni słoneczko, Miodzie złoci białopałem żyśnie, Słówko o księżycu w stawieKsiężyc do wody się rzucił,Fosforycznym świeci i ciałoI Sokrates tańczącyPrażę się w słońcu, gałgan stary...Leżę, wyciągam się i znudzenia, ze znużenia Pusto, sennie, mdło. Spóźniony słowikPłacze pani słowikowa w gniazdku na akacji, Bo pan słowik przed dziewiątą miał być na kolacji. SprzątanieAbsurdalne czynności. Elektrolux- słoń-Ssącą trąbą wyje. Żrącym sadłemStaruszkowiePatrzymy sobie na ulicePrzez wpółrozwarte okienniceSztandarPrawda, prawda, czarnoleski Janie:"Serce roście patrząc na te czasy!"Tak i nieJuż mi jest wszystko jedno,Czy powiesz "nie" czy "tak",TrawaTrawo, trawo do kolan!Podnieś mi się do czoła,TyTy trzymasz mnie na ziemi,Ty wznosisz mnie do nieba,U Stóp ZbawicielaNa krzyżu w cierpieniach umierał ZbawicielKrwią oczy zalane, oddawał swe gdyby nigdy nic:WieźliVenusGdy Venus miała szesnaście lat, Zauważyli rodzice, W lesieNa twardych korzeniach ślisko, Na mchu głęboko i miękko, Wiatr ją prosiW dzień jest wietrznie, słonecznie i wrześniowo złociście, Nocą wiatr ociemniały suche przewraca wierszCzasem u szczytu ulic zachód żółtym blaskiemMury niebios rozwala na złomy czym? O pewnym wina i czerwca był powściągliwyNie wiem jak to wyrazić... Bo wszystkoma swoją miarę i stopnie i skalę...Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowaliAbsztyfikanci Grubej Berty I katowickie węglokopy, WiosnaGromadę dziś się pochwali,Pochwali się zbiegowiskoWspomnienieMimozami jesień się zaczyna,Złotawa, krucha i ci wszystko: każdy sen i drgnienie,Każdy nerw ciała, każdy ruch i krok!Z okruszynami młodości - co robić?Z okruszynami młodości - co robić? Rozrzucić ptakom?Można i ptakom rozrzucić, można i w słowa wierszy o Małgorzatce1 Zacisnąć pięści, zaciąć zęby...Zacisnąć pięści, zaciąć zęby, Spod bruzdy gniewu patrzeć w świat, Zakochany bibliofilBallada Tragiczna Zapach szczęściaWtedy paloną kawą pachniało w kredensieA zimne, świeże mleko, jak lody, mi się w życiu szczęściło i szczęści...Zawsze mi się w życiu szczęściło i szczęści,Los mi nie pożałował ni darów, ni pieszczot...Zdarzyło mi się to pierwszy raz...Zdarzyło mi się to pierwszy raz -Na palcach chodzić po ogrodzie. Zmęczony burz szaleństwemZmęczony burz szaleństwem, jak statek pijany,Już niczego nie pragnę, jeno wielkiej ciszyZnów to szuranie..."Wznoszą się prostaczkowie i osiągają niebo - a my ze swoją wiedzą pogrążamy się w piekle."Zupełnie nieznajomej, raz widzianej...I podejde na coś powiem, jak to zwykle...ŻycieDo krwi rozdrapię życie, Do szczętu je wyżyję, Życie mojeKrwi, snów, mknień, żądz,Gór, chmur, drżeń, zórz,Życie? - Rozprężę szeroko ramiona...Życie?Rozprężę szeroko ramiona,ŻydekŚpiewa na podwórku, tuląc się w łachmany,Mały, biedny chłopiec, Żydek chytrzy, brodaci,Z obłąkanymi oczyma,
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1927. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1951 or earlier (more than 70 years ago).[1]This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1927 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1927 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
chrystus miasta julian tuwim tekst